Nie mozesz wyobrazic sobie, kochanie, jak bardzo jestem rada, ze cie znowu spotykam - rzekla Ksiezna, opierajac sie przyjaznie na ramieniu Alicji. - Chodz, przejdziemy sie troche razem.
Alicja byla mile zaskoczona dobrym humorem Ksiezny i pomyslala, ze jej dzikie zachowanie sie w kuchni musialo byc spowodowane nadmierna iloscia pieprzu w atmosferze.
„Gdybym ja byla Ksiezna - myslala dalej (choc bez wiekszego przekonania) - nie trzymalabym w ogóle pieprzu w kuchni. Zupa moze sie swietnie obejsc bez pieprzu, a kto wie, czy to nie on wlasnie robi z ludzi dzikusów”. Alicja byla wyraznie dumna z wynalezionej przez siebie nowej teorii, rozwijala ja wiec w dalszym ciagu: „Ocet czyni ludzi kwasnymi, rumianek - gorzkimi, a dzieki cukierkom dzieci staja sie slodkie. Chcialabym, zeby dorosli ludzie wiedzieli o tym; moze nie byliby wtedy tacy skapi i...”
Rozmyslajac Alicja zapomniala calkiem o ksieznej i zdziwila sie, gdy uslyszala nagle jej glos tuz przy swoim uchu.
- Myslisz pewnie o czyms, drogie dziecko, i dlatego sie nie odzywasz. Nie umiem ci teraz powiedziec, jaki stad plynie moral, ale za chwile na pewno sobie przypomne.
- Moze nie ma moralu - rzekla Alicja niesmialo.
- Nie, nie, moje dziecko - odparla Ksiezna. - Kazda rzecz ma swój moral. Trzeba go tylko umiec znalezc.
To mówiac przysunela sie jeszcze blizej do Alicji, która nie odczuwala z tego powodu specjalnego zachwytu. Po pierwsze dlatego, ze Ksiezna byla strasznie brzydka, po drugie - poniewaz byla akurat takiego wzrostu, ze opierala sie o ramie Alicji podbródkiem, podbródek zas miala okropnie ostry. Alicja jednak znosila to bez szemrania, nie chcac okazac sie nieuprzejma.
- Gra robi sie coraz bardziej interesujaca - odezwala sie, aby podtrzymac rozmowe.
- Niewatpliwie - odrzekla Ksiezna. - A stad plynie moral, ze „na pochyle drzewo kazda koza skacze”.
- Gdyby nie skakala - rzekla Alicja, aby cos powiedziec - toby nózki nie zlamala.
-To prawda - rzekla Ksiezna - masz zupelna racje. Po czym dzgajac Alicje jeszcze mocniej swym podbródkiem dodala: - A stad wynika moral, ze „przyszla koza do woza”.
Alicja pomyslala sobie, ze Ksiezna musi miec bzika na punkcie moralów.
- Dziwisz sie zapewne, ze nie obejmuje cie za szyje - rzekla po chwili Ksiezna - ale prawde mówiac nie jestem pewna lagodnego usposobienia twego flaminga. Czy chcesz, zebym spróbowala?
- On chyba gryzie - odpowiedziala szybko Alicja, której nie zalezalo na tej pieszczocie.
- Oczywiscie, flamingi i musztarda gryza. A stad plynie moral, ze „lepszy wróbel w reku niz dzieciol na seku”.
-Tylko ze musztarda nie jest ptakiem - zauwazyla Alicja.
- Racja, jak zwykle racja - zgodzila sie szybko Ksiezna. - Masz wyjatkowo jasny sposób wyrazania swych mysli.
- Zdaje sie, ze to jest mineral - rzekla niepewnie Alicja.
- Z cala pewnoscia. Niedaleko stad w lesie znajduja sie wielkie kopalnie musztardy. A z tego wynika moral, ze „im dalej w las, tym wiecej drzew”.
- Wiem, juz wiem! - wykrzyknela Alicja, nie zwracajac uwagi na ostatnie slowa Ksiezny. - Musztarda jest jarzyna! Nie wyglada na to, ale jest.
- Zgadzam sie z toba w zupelnosci, a stad plynie moral, ze „oszczednoscia i praca ludzie sie bogaca”. Moge wytlumaczyc ci to przystepnie: ludzie, którzy nie sa sklonni oddawac sie lenistwu i uwazaja za stosowne nie holdowac zbytniej rozrzutnosci, byliby niewatpliwie ubozsi, wzglednie nie byliby tak zamozni, gdyby nie przyswiecala im stale i niezmiennie dewiza stosowania sie do wyzej wyszczególnionych zasad.
- Pojelabym to lepiej - rzekla Alicja - gdyby zapisala mi to pani na karteczce. W przeciwnym razie...
-To jeszcze nic - przerwala Ksiezna glosem, w którym przebijala próznosc - nic wobec tego, co moglabym powiedziec, gdybym zadala sobie trud.
- Naprawde niech pani nie zadaje sobie trudu...
- Och, nie moze byc mowy o trudzie. Robie ci prezent ze wszystkiego, co dotychczas powiedzialam.
Alicja pomyslala, ze jest to raczej tani rodzaj prezentu. „Zadowolona jestem, ze nie daja takich prezentów na urodziny”. - Nie smiala jednak powiedziec tego glosno.
- Znów rozmyslasz? - zapytala Ksiezna, po czym nastapilo nowe dzgniecie podbródkiem.
- Mam chyba prawo cos myslec - odparla ostro Alicja, która zaczynala juz nuzyc ta rozmowa.
- Dokladnie takie samo prawo, jakie maja prosiaki do fruwania. Stad zas plynie mo...
Nagle, ku wielkiemu zdumieniu Alicji, glos Ksiezny zamarl w polowie jej ulubionego slowa „moral”, rece zatrzesly sie ze strachu. Alicja podniosla wzrok i ujrzala Królowa, która stala przed nimi w groznej pozie ciskajac wzrokiem gromy.
- Mamy dzis piekna pogode - rzekla Ksiezna slabiutkim drzacym glosem.
- Ostrzegam cie po raz ostatni - wrzasnela Królowa marszczac brwi i tupiac nogami ze albo pobawisz mnie natychmiast swego widoku, albo ja pozbawie cie glowy! Wybieraj jedno z dwojga!
Ksiezna nie zastanawiala sie dlugo nad wyborem i umknela, az sie kurzylo.
- Gramy dalej - rzekla Królowa do przerazonej Alicji, po czym udaly sie na plac krokietowy.
Widzac ja z daleka, wszyscy rzucili sie do swych flamingów i jezy. Tym razem przerwa ta uszla im plazem, chociaz uslyszeli od Królowej, ze chwile zwloki w rozpoczeciu gry przyplaciliby zyciem.
Przez caly czas Królowa klócila sie bez przerwy ze wszystkimi graczami, wykrzykujac: „Sciac go!” albo „Sciac ja!”. Skazanych na sciecie zolnierze odprowadzali do twierdzy. W ten sposób po uplywie pól godziny zabraklo bramek i wszyscy gracze, z wyjatkiem Króla, Królowej i Alicji, znajdowali sie w lochu, gdzie czekali na egzekucje.
Wtedy Królowa, straszliwie juz zmeczona, przerwala gre i zapytala: - Czy widzialas juz Niby Zólwia?
- Nie, nie widzialam - odparla Alicja -i nawet nigdy o nim nie slyszalam.
- Z tego stwora robi sie pyszna zielona zupe, która nasladuje zupe zólwiowa. Nazywamy go dlatego Niby Zólwiem.
- Ciekawa jestem, jak takie zwierze wyglada - westchnela Alicja.
- Chodz, przedstawie ci go, a przy okazji uslyszysz jego historie.
Oddalajac sie z Królowa Alicja uslyszala, jak Król mówi pólglosem do calego towarzystwa:
- Jestescie ulaskawieni.
„Bardzo mnie to cieszy” - pomyslala Alicja, przygnebiona potworna liczba egzekucji zarzadzonych przez Królowa.
Idac natknely sie wnet na Smoka drzemiacego w sloncu (jesli nie wiecie, jak taki Smok wyglada, spójrzcie, prosze, na obrazek).
- Wstawaj, leniu - zawolala Królowa - i zaprowadz te panienke do Nigdy Zólwia! Niech jej opowie swoja historie. Ja musze juz wracac, aby dopilnowac egzekucji. - Po tych slowach Królowa oddalila sie, pozostawiajac Alicje sam na sam ze Smokiem. Alicji niezbyt odpowiadal widok straszydla, niemniej jednak czula sie z nim bezpieczniej niz w towarzystwie Królowej. Czekala wiec, co dalej nastapi.
Tymczasem Smok usiadl i zaczal przecierac sobie lapami oczy. Potem popatrzyl na Królowa, póki nie znikla mu z oczu. Zachichotal wtedy i rzekl na wpól do siebie, na wpól do Alicji: - Swietny kawal, co?
- Jaki kawal? - zapytala Alicja.
- No, ona i jej pomysly. Bo musisz wiedziec, ze to wszystko bujda. Nikt nie zostal tu jeszcze sciety. Ale chodz predzej.
„Kazdy tu mówi „chodz tu”, „idz tam” - pomyslala Alicja idac ze Smokiem. - Jeszcze nigdy w zyciu nie nasluchalam sie tylu rozkazów, co tutaj”.
Wkrótce ujrzeli Niby Zólwia siedzacego samotnie na malym wystepie skalnym w pozie pelnej zalosci i bólu. Gdy podeszli blizej, do uszu Alicji doszly rozpaczliwe szlochy i narzekania. Trudno bylo nie wspólczuc tak wielkiej niedoli. Alicja zapytala Smoka:
- Co mu sie wlasciwie stalo? Na to Smok odpowiedzial w znany juz sposób:
-To wszystko bujda, on nie ma najmniejszego powodu do smutku. Chodz predzej.
Zblizyli sie wiec do Niby Zólwia, który podniósl na nich w milczeniu swe wielkie oczy pelne lez.
-Ta oto panienka - rzekl Smok - chcialaby uslyszec twoja historie.
- Opowiem jej - rzekl Niby Zólw ponurym, jakby wydobywajacym sie z beczki glosem.
- Sluchajcie oboje i nie odzywajcie sie, dopóki nie skoncze.
Zapanowala parominutowa cisza. Alicja pomyslala w duchu: „Nie wiem, jak on moze kiedykolwiek skonczyc, skoro wcale nie zaczyna”. Czekala jednak cierpliwie.
- Kiedys - rzekl wreszcie Niby Zólw z glebokim westchnieniem - kiedys bylem prawdziwym zólwiem.
Po tych slowach nastapila znowu cisza przerywana jedynie wydawanymi przez Smoka odglosami: „hrzkrr” i stalym, zalosnym lkaniem Niby Zólwia. Alicja miala juz niemal zamiar podniesc sie i powiedziec: „Dziekuje panu za niezmiernie interesujace opowiadanie”. Czula jednak, ze dalszy ciag musi nastapic i siedziala w milczeniu.
- Kiedy bylismy mali - odezwal sie na koniec Niby Zólw spokojnym juz glosem, przerywanym tylko od czasu do czasu cichym lkaniem - kiedy bylismy mali, chodzilem do morskiej szkoly. Nauczycielem naszym byl pewien stary, bezzebny Rekin, którego nazywalismy Pila.
- Dlaczego nazywaliscie go Pila, skoro byl Rekinem, a w dodatku nie mial zebów? zapytala Alicja.
- Poniewaz pilowal nas wciaz w czasie lekcji - odparl ze zniecierpliwieniem Niby Zólw. - Twoje pytanie nie swiadczy doprawdy o zbyt wielkim rozsadku.
- Wstydz sie zadawac podobne glupie pytania - dodal Smok, po czym obaj przez dluzsza chwile wpatrywali sie milczaco w Alicje, która najchetniej zapadlaby sie pod ziemie. Na koniec Smok zaskrzeczal:
- Jedz dalej, drogi przyjacielu. Dajmy pokój tej sprawie. Niby Zólw zgodzil sie podjac swoje opowiadanie.
-Tak wiec chodzilismy do szkoly morskiej, choc wydaje ci sie to nieprawdopodobienstwem.
- Wcale mi sie nie wydaje - przerwala Alicja.
-A wlasnie ze tak.
- Milcz! - rzekl Smok, zanim jeszcze Alicja zdazyla cokolwiek odpowiedziec.
- Otrzymalismy swietle wyksztalcenie - ciagnal Niby Zólw. - Chodzilismy do szkoly codziennie i...
- Wielka mi rzecz - przerwala znowu Alicja - ja takze chodzilam do szkoly codziennie. Czym tu sie chwalic?
-A czy mialas przedmioty nie obowiazujace? - z pewnym niepokojem zapytal Niby Zólw.
- Oczywiscie, ze mialam: francuski i muzyke.
-A mycie?
- Rzecz prosta, ze nie.
- No to nie chodzilas do prawdziwie dobrej szkoly - rzekl Niby Zólw z widoczna ulga. - Na blankietach naszej szkoly bylo napisane: przedmioty nie obowiazujace: francuski, muzyka i mycie.
- Nie widze potrzeby mycia - stwierdzila Alicja. - Przeciez mieszkaliscie w morzu.
- O, dla mnie to bylo i tak zbyt trudne - westchnal Niby Zólw. - Przerabialem tylko program obowiazujacy.
-A jakie mieliscie przedmioty? - zapytala Alicja.
- No, oczywiscie przede wszystkim: zgrzytanie i zwisanie. („Czytanie i pisanie” pomyslala Alicja). Ponadto cztery dzialania arytmetyczne: podawanie, obejmowanie, mrozenie i gdzielenie.
- Nigdy nie slyszalam o gdzieleniu - odezwala sie niesmialo Alicja. - Co to za przedmiot.
Smok podniósl przednie lapy i przybral poze wyrazajaca bezgraniczne zdumienie.
- Nigdy nie slyszalas o gdzieleniu? A co mówi nauczyciel, gdy czesc uczniów nie zdazyla zrobic na czas klasówki?
- Nie wiem.
- Nauczyciel pyta wówczas: „A gdzie lenie, którzy nie oddali jeszcze zeszytów?” - i to jest wlasnie ten przedmiot. Jesli tego nie rozumiesz, no to wybacz...
Alicja wolala nie wdawac sie w dluzsza rozmowe na ten temat i zwrócila sie do Niby Zólwia: -A czego jeszcze uczyliscie sie w szkole?
- No wiec byla zimnostyka, byly chroboty zreczne - rzekl Niby Zólw wyliczajac przedmioty na pletwach - oraz frasunki z uwzglednieniem falowania kolejnego. („Rysunki z uwzglednieniem malowania olejnego” - pomyslala Alicja).
-Tak jest, mój druhu - zgodzil sie Smok, ciezko wzdychajac, po czym obaj siedzieli przez chwile ze zwieszonymi glowami.
-A czy mieliscie czesto wypracowania? - zapytala Alicja, pragnac jak najszybciej zmienic temat rozmowy, nasuwajacy obu zwierzakom tak bolesne wspomnienia.
- I owszem. Mielismy wyprasowania domowe mniej wiecej raz na tydzien - odrzekl Smok.
-A czasem nawet dwa - dodal Niby Zólw.
-A jak bylo u was z cwiczeniami?
- O, swietnie, znakomicie. Zapewniam cie, ze cwiczen nam nie braklo. Bylismy cwiczeni przy kazdej okazji - odparl dumnie Niby Zólw.
- I to jeszcze jak czesto - dodal Smok. - Ale dosyc o tym. Opowiedz jej lepiej o naszych zabawach.